sobota, 9 listopada 2013

Łikendowo

Po wczorajszym wieczorze w towarzystwie 2 win i babskich pogaduszkach, dziś wybrałyśmy się na małe zakupy spożywcze. Postanowiłam bowiem, że nie chcę zagłodzić Marcina i w końcu coś mu ugotuję na obiad. Wymyśliłam sobie mięsko, ryż i sos pomidorowy. Poniżej efekty.

Składniki:
200 g schabu bez kości
800 g pomidorów z puszki
cebula
2 ząbki czosnku
1/2 papryczki chili
ciemny sos sojowy
wegeta, pieprz, bazylia, koperek, pietruszka

Mięso kroimy w kostkę. Marynujemy w sosie sojowym, drobno posiekanym czosnku i połowie papryczki. Po ok. 30 minutach wrzucamy mięso na patelnię z rozgrzaną oliwą z oliwek. Do podsmażonego mięsa dodajemy drobno posiekaną cebulę (ja użyłam czerwonej). Gdy cebula nam się zeszkli dodajemy pomidory z puszki. Doprawiamy do smaku wegetą, pieprzem, bazylią oraz odrobiną posiekanego koperku. Redukujemy sos. Podajemy z ryżem.



Za to na dzisiejszy wieczór, mimo mało sprzyjającej aury, zapowiada się obiecująco ;)


A może by tak do tego gruszkowe crumble?

piątek, 8 listopada 2013

Piąteczek

Dzisiaj od rana zielona herbata i Lorde - Royals:


Czas zakończyć Współpracę z cudzoziemcami i zabrać się za Elastyczne formy zatrudnienia... Nie ma to jak końcówka urlopu ;)

------------------------------------------------------------------------------------------------------
Współpraca z cudzoziemcami zakończona, do tego oglądnięte dwa odcinki dwóch różnych seriali on-line i gotowa zakładka dla Greni... Coś kiepsko widzę te Elastyczne formy zatrudnienia :/




wtorek, 5 listopada 2013

Miało być o rybkach

No i miało być o rybkach, o ikrze, o tym, że będziemy ciocią i wujkiem... Tymczasem rano patrzę, a nasze maleństwa zjadły swoje dzieci =( Wczoraj, ku naszemu zdziwieniu i radości okazało się, że dwa skalary, które początkiem roku dostaliśmy od Beaty i Zbyszka są parą. W sobotę, podczas babskiej posiadówy, Benek i Franek (takie daliśmy skalarom kiedyś imiona), zaczęły się zachowywać wobec siebie agresywnie, a tu wczoraj, Marcin woła mnie do kuchni i mówi, że będziemy mieć małą hodowlę... No cóż, nie będziemy mieć, sorry... Takie życie.

W takim wypadku, tak dla pociechy zrobiłam sobie coś dobrego. Żeby niby utopić smutki... Nie, nie żaden alkohol, ale pyszna kawa.


Teraz trzeba by się zabrać za mini listę rzeczy, które obiecałam sobie zrobić podczas tego urlopu. Wczoraj udało mi się zrealizować kilka punktów, ale jak większość Polaków wyznaję zasadę: "Jeszcze tylko jedno spojrzenie na FaceBook'a..."

poniedziałek, 4 listopada 2013

Sałatka Greni

Juhuuu... Od piątku mam urlop! No, tak praktycznie to zaczął się dzisiaj, ale 1 listopada był wolny, później weekend, więc...
Sobotę zaczęłyśmy z Grenią od porannego szopingu. Pierwszy przystanek Castorama - trzeba było zaopatrzyć mamę Ani w brykiet do kominka. W kolejce do kasy zdążyłam zadzwonić do Oli i Magdy. Wieczór zaplanowany. Po Castoramie leniwy spacer po CH Niwa. Ludzi jak mrówek - nie wiem skąd oni się biorą - czyżby jakieś promocje, a my o nich nie wiedziałyśmy? Ale nie, ceny jak zwykle. Brak też napisów SALE. A że z wiekiem zaczyna mi być żal wydać stówę na kawałek przeźroczystego materiału, w dodatku bez rękawów, ale z jakże modnym kołnierzykiem, zakupy nie były zbyt obfite... Za to w trakcie wpadłyśmy na pomysł zrobienia na wieczór sałatki. Dawno razem nie kuchciłyśmy...

Składniki:
makaron ryżowy
papryka świeża
awokado
ogórki konserwowe
paluszki surimi
pietruszka zielona

Sos:
ok. 5 ząbków czosnku
jogurt naturalny
majonez

Ok. 3 garści makaronu ryżowego zalewamy wrzątkiem i doprawiamy wegetą, gdy zmięknie przecedzamy i przekładamy do miski. Paprykę, awokado, ogórki i surimi kroimy w kostkę. Dodajemy do makaronu razem z pokrojoną pietruszką. Do małej miseczki wlewamy mały jogurt naturalny (lub pół dużego), dodajemy majonez i przeciśnięty czosnek. Całość mieszamy i wlewamy do naszej sałatki. Po połączeniu wszystkich składników, sałatkę wstawiamy do lodówki na ok 30 minut, żeby się 'przegryzła'.




Wieczór oczywiście się udał. Nie ma to jak spotkanie w tak zacnym ( ;) ) gronie...

środa, 30 października 2013

Marynia

W zeszłą sobotę w końcu się udało. Pojechaliśmy do Pauliny, a tam już na nas czekała mała modelka. Pojedzona, uśmiechnięta bez żadnej krępacji przywitała się z moim Marcinem. A że pierwszy raz go na oczy widziała był to spory sukces. Zresztą później cały czas go kokietowała - trafiła mu się najwyraźniej druga księżniczka... Pierwszą rzecz jasna nie jestem ja, a moja siostra, która w wieku lat 5, czyli dawno temu, siadała mu na kolanach i szeptała - "Zostaw Kaśkę - ja będę Twoją księżniczka..." No cóż, żeby mnie własna siostra próbowała wygryźć... Ale to było dawno temu, i nie prawda - jak się mówi.

Poniżej przedsmak Marysinej sesyji...







niedziela, 27 października 2013

Gruszkowe Crumble

W piąteczek z Krakowa jak zwykle przyjechała Grenia. Pojechałam po nią na stację do Oświęcimia i już po przyjeździe do swojego mieszkanka zabrałam się za przygotowywanie smakołyka na wieczorną posiadówę. A że koleżanka z pracy znowu przyniosła gruszki 'do wzięcia' wybór był prosty - Gruszkowe Crumble - przepis zapożyczony ze strony poznajsmakiswiata.blogspot.com. Trochę go zmodyfikowałam, bo moje kokliki mniejsze są nieco... Poniżej przepis oraz efekty.

Składniki na 4 nieduże kokilki:
6 gruszek
1 limonka
0,5 szklanki mąki
4 łyżki cukru
60 g masła

Dodatkowo :
bita śmietana
lodyśmietankowe

Gruszki obieramy, usuwamy gniazda nasienne, a następnie kroimy w plasterki grubości ok. 5 mm. Po skropieniu sokiem wycisniętym z limonki, mieszamy i przekładamy do koklilek.
Przygotowujemy kruszonkę. Łączymy w misce mąkę, cukier oraz masło i wyrabiamy.
Gotową kruszonką obficie posypujemy gruszki. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do temperatury 180°C przez około 30 min. Podajemy z gałką lodów waniliowych i odrobiną bitej śmietany.Pychotka!






czwartek, 24 października 2013

Dupa ze mnie i tyle...

Przesilenie jesienne jest! A ja jak ostatnia sierota się mu poddaję!
Wczoraj pojechałam do koleżanki z pracy obfotografować jej dwuletnią córeczkę. Jechałam do niej pierwszy raz, więc przez całą drogę siedziałam jej Mańkiem na tylnym zderzaku. Dojechałyśmy, wszystko git. Szybkie oprowadzenie po mieszkanku, herbata, jeden odcinek Reksia (żeby małą uczesać) i idziemy na spacer. No bo co jak co, ale najlepsze zdjęcia wyjdą w otoczeniu pięknej polskiej jesieni. Wyjęłam z Mańka siatkę z gadżetami - Marysia od razu chwyciła czapkę z lisa - i ruszyłyśmy w plener. I tego by było na tyle, bo jak tylko wyjęłam z torby aparat okazało się, że nie ma w nim karty pamięci. A że w moim Fujiku karta nie należy do typowych sesja się nawet nie rozpoczęła. No po prostu dupa i tyle!
A żeby było śmieszniej, zapomniałam w dodatku, że ją w ogóle wyciągałam. No bo jak to? Przecież pamiętam jak jeszcze wczoraj wsadzałam kartę do aparatu, pakowałam siatkę z kapeluszem, lisią czapką i innymi takimi, a później... no tak,a później robiłam zdjęcie skarpetce wypchanej pieniędzmi...  Na potrzeby reklamy lokaty do pracy - żeby nie było. I tak oto, pani fotograf przyjechała z całym sprzętem, z rekwizytami, żeby na miejscu przekonać się o tym, że przed trzydziestką trzeba zacząć pić bilobil, bo później może być już tylko gorzej...

 Marysia (Mania, Bunia)

Poniżej przyczyna niedoszłej sesji... Tzn. tego, że do sesji nie doszło...




środa, 23 października 2013

Czarna lista

Nigdy nie podejrzewałam, że będę takową posiadała (na razie jedynie trzy punktową), ale mając kontakt z pewnym typem ludzi, po prostu nóż sam otwiera się w kieszeni...
Pracując, obojętne w jakim zawodzie, człowiek wypełnia swoje zadania mniej lub bardziej sumiennie. Jeśli ma akurat pomysł na wprowadzenie czegoś nowego, to to robi (no chyba, że szefostwo nie podziela jego optymizmu). Ale wszystko co jest się w stanie zrobić samemu i nie jest to obciążające, ani nadmiernie absorbujące dla innych, tudzież dla Ciebie, i nie odciąga Cię od wykonywania (mniej lub bardziej sumiennie) swoich obowiązków jest dozwolone. Zwłaszcza jeśli jest to działanie na korzyść firmy.
Otóż mogłoby się to wydawać dziwne, ale istnieją na tym padole osobniki czy też osobniczki, które swoją chęć 'ulepszania' wznoszą na wyżyny egocentryczności, epatując całe otoczenie swoim udręczonym jestestwem. No bo dlaczegóż to takowa istota ma wykonywać swoje codzienne obowiązki, jeśli najważniejszym aktualnie problemem jest wprowadzić swój pomysł w życie. Co z tego, iż pomysł powinien być realizowany po wykonaniu tychże, jakże poniżających, obowiązków zawartych w zakresie czynności na danym stanowisku...?
Ten typ, nieudolnie próbującego włazić szefostwu tam gdzie słońce nie dochodzi, człowieka znalazł się na zaszczytnym pierwszym miejscu mojej czarnej listy. A konkurencja, no cóż tu dużo mówić, liczna nie jest, ale za to jakże zażarta!
Na miejscu drugim uplasował się typ (albo typy - hehe spod ciemnej gwiazdy ;) ) sam mam, ale od Ciebie i tak jeszcze chętnie wezmę. Podejście tego typa do życia jest podobne do podejścia dziecka. Ja jestem najważniejszy, ja jestem w centrum wszechświata, mi się wszystko należy! No tak, bo nikt poza nim nie ma prawa mieć swoich problemów, za to wszyscy mają być na jego usługach. Bo, żeby było oczywiste, typ będąc pełnoletnim osobnikiem, mimo wszystko wymaga szczególnej uwagi a co najważniejsze opieki. Nie ważne, że dla jego wygody starsi od niego przedstawiciele ludzkiego gatunku, muszą nadwyrężać swoje zdrowie. A co!
Trzecie miejsce wędruje do..... Osobnika gwiazdorząco-mszczącego. Osobnik ów bowiem zawsze uważa, że: ma rację, jest lepszy od innych, jest mądrzejszy, jego zdanie jest najważniejsze, a nie daj Boże zwróć mu uwagę, że robi coś źle! Najgorszą jednak zmorą jest moment, kiedy zaplanujesz coś sobie z wyprzedzeniem, a gwiazdor, z sobie tylko wiadomego, mściwego powodu pragnie właśnie w tym terminie popsuć Ci plany. No cóż, jemu też należy się odrobina zrozumienia. Ale nie za każdym razem! Chociaż jest to czcze gadanie, to i tak niezbyt dobrze wpływa na Twoją psychikę.
Jak już pisałam, lista jest na razie mało imponująca.... Liczę, iż nie zostanie wzbogacona o kolejne pozycje w najbliższym czasie. Chyba się starzeję, skoro takie zachowania zaczynają we mnie zradzać mordercze zamiary...

wtorek, 22 października 2013

Na koniec świata i jeszcze dalej....

W ten weekend byliśmy odwiedzić ciocię Zosię. Po prawie trzygodzinnej podróży dotarliśmy do tej oazy spokoju na końcu świata. Cisza, spokój, las... i wiatr hulający po polach.
Nie zrażeni zimnem raniącym każdy odkryty kawałek ciała, ubraliśmy kalosze i ruszyliśmy na podbój lasu...

Po dwóch godzinach, szermierce źdźbłami trawy i bezustannej paplaninie najmłodszej uczestniczki wyprawy, zadowoleni wróciliśmy do domku cioci Zosi niosąc w rękach dwa pełne kosze.


Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym nie 'strzeliła' kilku zdjęć natury ni to portretowej ni przyrodniczej.

 


 

 
 


niedziela, 13 października 2013

Ulubiona pora roku....

Kocham jeździć na grzyby. Po prostu kocham!




 Zbiory z zeszłego tygodnia. Tym razem Marcin miał szczęście do prawdziwków.


Prawdziwki po przetworzeniu.... Wyborne!
Szynka, przesmażone borowiki, sos musztardowy i kasza. Palce lizać.
 







sobota, 24 sierpnia 2013

Nadziane bułeczki

Składniki : 
1 szklanka ciepłej wody,
10g  drożdży,
1/3 szklanki oleju,
1 łyżeczka soli,
1 jajko,
2 szklanki mąki żytniej razowej,
1 1/2 szklanki mąki tortowej,
150g sera żółtego pokrojonego na kostki,
salami pokrojone w drobną kostkę,
koncentrat pomidorowy,
przyprawa do pizzy,
jajko do posmarowania bułeczek.

Przygotowanie : 
Drożdże rozpuść w szklance ciepłej wody. Do miski wsyp mąkę i sól - wymieszaj. Dodaj rozpuszczone drożdże, olej i jajko, połącz dokładnie składniki. Wysyp ciasto na stolnicę i dokładnie wyrób ciasto. Przykryj ciasto ściereczką i odstaw na 30 minut. Ciasto rozwałkuj i podziel na kawałki mniej więcej 5x5 cm. Środek każdego posmaruj koncentratem pomidorowym, posyp odrobiną przyprawy do pizzy, a następnie kładź ser oraz salami i w dłoniach uformuj bułeczki. Ułóż bułeczki obok siebie w odstępach. Posmaruj roztrzepanym jajkiem i posyp przyprawą do pizzy. Piecz w temperaturze 200 stopni przez 15-20 minut aż bułeczki się ze złocą.

Smacznego!