Nie zrażeni zimnem raniącym każdy odkryty kawałek ciała, ubraliśmy kalosze i ruszyliśmy na podbój lasu...
Po dwóch godzinach, szermierce źdźbłami trawy i bezustannej paplaninie najmłodszej uczestniczki wyprawy, zadowoleni wróciliśmy do domku cioci Zosi niosąc w rękach dwa pełne kosze.
Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym nie 'strzeliła' kilku zdjęć natury ni to portretowej ni przyrodniczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz