środa, 30 października 2013

Marynia

W zeszłą sobotę w końcu się udało. Pojechaliśmy do Pauliny, a tam już na nas czekała mała modelka. Pojedzona, uśmiechnięta bez żadnej krępacji przywitała się z moim Marcinem. A że pierwszy raz go na oczy widziała był to spory sukces. Zresztą później cały czas go kokietowała - trafiła mu się najwyraźniej druga księżniczka... Pierwszą rzecz jasna nie jestem ja, a moja siostra, która w wieku lat 5, czyli dawno temu, siadała mu na kolanach i szeptała - "Zostaw Kaśkę - ja będę Twoją księżniczka..." No cóż, żeby mnie własna siostra próbowała wygryźć... Ale to było dawno temu, i nie prawda - jak się mówi.

Poniżej przedsmak Marysinej sesyji...







niedziela, 27 października 2013

Gruszkowe Crumble

W piąteczek z Krakowa jak zwykle przyjechała Grenia. Pojechałam po nią na stację do Oświęcimia i już po przyjeździe do swojego mieszkanka zabrałam się za przygotowywanie smakołyka na wieczorną posiadówę. A że koleżanka z pracy znowu przyniosła gruszki 'do wzięcia' wybór był prosty - Gruszkowe Crumble - przepis zapożyczony ze strony poznajsmakiswiata.blogspot.com. Trochę go zmodyfikowałam, bo moje kokliki mniejsze są nieco... Poniżej przepis oraz efekty.

Składniki na 4 nieduże kokilki:
6 gruszek
1 limonka
0,5 szklanki mąki
4 łyżki cukru
60 g masła

Dodatkowo :
bita śmietana
lodyśmietankowe

Gruszki obieramy, usuwamy gniazda nasienne, a następnie kroimy w plasterki grubości ok. 5 mm. Po skropieniu sokiem wycisniętym z limonki, mieszamy i przekładamy do koklilek.
Przygotowujemy kruszonkę. Łączymy w misce mąkę, cukier oraz masło i wyrabiamy.
Gotową kruszonką obficie posypujemy gruszki. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do temperatury 180°C przez około 30 min. Podajemy z gałką lodów waniliowych i odrobiną bitej śmietany.Pychotka!






czwartek, 24 października 2013

Dupa ze mnie i tyle...

Przesilenie jesienne jest! A ja jak ostatnia sierota się mu poddaję!
Wczoraj pojechałam do koleżanki z pracy obfotografować jej dwuletnią córeczkę. Jechałam do niej pierwszy raz, więc przez całą drogę siedziałam jej Mańkiem na tylnym zderzaku. Dojechałyśmy, wszystko git. Szybkie oprowadzenie po mieszkanku, herbata, jeden odcinek Reksia (żeby małą uczesać) i idziemy na spacer. No bo co jak co, ale najlepsze zdjęcia wyjdą w otoczeniu pięknej polskiej jesieni. Wyjęłam z Mańka siatkę z gadżetami - Marysia od razu chwyciła czapkę z lisa - i ruszyłyśmy w plener. I tego by było na tyle, bo jak tylko wyjęłam z torby aparat okazało się, że nie ma w nim karty pamięci. A że w moim Fujiku karta nie należy do typowych sesja się nawet nie rozpoczęła. No po prostu dupa i tyle!
A żeby było śmieszniej, zapomniałam w dodatku, że ją w ogóle wyciągałam. No bo jak to? Przecież pamiętam jak jeszcze wczoraj wsadzałam kartę do aparatu, pakowałam siatkę z kapeluszem, lisią czapką i innymi takimi, a później... no tak,a później robiłam zdjęcie skarpetce wypchanej pieniędzmi...  Na potrzeby reklamy lokaty do pracy - żeby nie było. I tak oto, pani fotograf przyjechała z całym sprzętem, z rekwizytami, żeby na miejscu przekonać się o tym, że przed trzydziestką trzeba zacząć pić bilobil, bo później może być już tylko gorzej...

 Marysia (Mania, Bunia)

Poniżej przyczyna niedoszłej sesji... Tzn. tego, że do sesji nie doszło...




środa, 23 października 2013

Czarna lista

Nigdy nie podejrzewałam, że będę takową posiadała (na razie jedynie trzy punktową), ale mając kontakt z pewnym typem ludzi, po prostu nóż sam otwiera się w kieszeni...
Pracując, obojętne w jakim zawodzie, człowiek wypełnia swoje zadania mniej lub bardziej sumiennie. Jeśli ma akurat pomysł na wprowadzenie czegoś nowego, to to robi (no chyba, że szefostwo nie podziela jego optymizmu). Ale wszystko co jest się w stanie zrobić samemu i nie jest to obciążające, ani nadmiernie absorbujące dla innych, tudzież dla Ciebie, i nie odciąga Cię od wykonywania (mniej lub bardziej sumiennie) swoich obowiązków jest dozwolone. Zwłaszcza jeśli jest to działanie na korzyść firmy.
Otóż mogłoby się to wydawać dziwne, ale istnieją na tym padole osobniki czy też osobniczki, które swoją chęć 'ulepszania' wznoszą na wyżyny egocentryczności, epatując całe otoczenie swoim udręczonym jestestwem. No bo dlaczegóż to takowa istota ma wykonywać swoje codzienne obowiązki, jeśli najważniejszym aktualnie problemem jest wprowadzić swój pomysł w życie. Co z tego, iż pomysł powinien być realizowany po wykonaniu tychże, jakże poniżających, obowiązków zawartych w zakresie czynności na danym stanowisku...?
Ten typ, nieudolnie próbującego włazić szefostwu tam gdzie słońce nie dochodzi, człowieka znalazł się na zaszczytnym pierwszym miejscu mojej czarnej listy. A konkurencja, no cóż tu dużo mówić, liczna nie jest, ale za to jakże zażarta!
Na miejscu drugim uplasował się typ (albo typy - hehe spod ciemnej gwiazdy ;) ) sam mam, ale od Ciebie i tak jeszcze chętnie wezmę. Podejście tego typa do życia jest podobne do podejścia dziecka. Ja jestem najważniejszy, ja jestem w centrum wszechświata, mi się wszystko należy! No tak, bo nikt poza nim nie ma prawa mieć swoich problemów, za to wszyscy mają być na jego usługach. Bo, żeby było oczywiste, typ będąc pełnoletnim osobnikiem, mimo wszystko wymaga szczególnej uwagi a co najważniejsze opieki. Nie ważne, że dla jego wygody starsi od niego przedstawiciele ludzkiego gatunku, muszą nadwyrężać swoje zdrowie. A co!
Trzecie miejsce wędruje do..... Osobnika gwiazdorząco-mszczącego. Osobnik ów bowiem zawsze uważa, że: ma rację, jest lepszy od innych, jest mądrzejszy, jego zdanie jest najważniejsze, a nie daj Boże zwróć mu uwagę, że robi coś źle! Najgorszą jednak zmorą jest moment, kiedy zaplanujesz coś sobie z wyprzedzeniem, a gwiazdor, z sobie tylko wiadomego, mściwego powodu pragnie właśnie w tym terminie popsuć Ci plany. No cóż, jemu też należy się odrobina zrozumienia. Ale nie za każdym razem! Chociaż jest to czcze gadanie, to i tak niezbyt dobrze wpływa na Twoją psychikę.
Jak już pisałam, lista jest na razie mało imponująca.... Liczę, iż nie zostanie wzbogacona o kolejne pozycje w najbliższym czasie. Chyba się starzeję, skoro takie zachowania zaczynają we mnie zradzać mordercze zamiary...

wtorek, 22 października 2013

Na koniec świata i jeszcze dalej....

W ten weekend byliśmy odwiedzić ciocię Zosię. Po prawie trzygodzinnej podróży dotarliśmy do tej oazy spokoju na końcu świata. Cisza, spokój, las... i wiatr hulający po polach.
Nie zrażeni zimnem raniącym każdy odkryty kawałek ciała, ubraliśmy kalosze i ruszyliśmy na podbój lasu...

Po dwóch godzinach, szermierce źdźbłami trawy i bezustannej paplaninie najmłodszej uczestniczki wyprawy, zadowoleni wróciliśmy do domku cioci Zosi niosąc w rękach dwa pełne kosze.


Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym nie 'strzeliła' kilku zdjęć natury ni to portretowej ni przyrodniczej.

 


 

 
 


niedziela, 13 października 2013

Ulubiona pora roku....

Kocham jeździć na grzyby. Po prostu kocham!




 Zbiory z zeszłego tygodnia. Tym razem Marcin miał szczęście do prawdziwków.


Prawdziwki po przetworzeniu.... Wyborne!
Szynka, przesmażone borowiki, sos musztardowy i kasza. Palce lizać.